Polecmy Wystawianie Świadectw Charakterystyki Energetycznej budynków oraz lokali.Badania termowizyjne Wystawianie Świadectw Charakterystyki Energetycznej budynków oraz lokali. Badania termowizyjne

Książka..O Galicji Zdjęcia z kresów ..Kresy wschodnie Grzymałów Mapy historyczne Świdnica filmy taneczne filmy turniejowe taniec towarzyski współczesny nowoczesny klub taneczny swidnica wspolczesnyFilmy TanecznePielgrzymka

XVII . ZWYCZAJE.

Karczma.

Domem w którem za dawnych lat chłopi bawili się , dowiadywali się wiadomości o życiu innych we wsi i kraju , gdzie załatwiano sprawy dotyczące gromady ,a nawet urzędował urząd wiejski, gdzie dla pogadania , rozrywki ale też i dowiedzenia się o życiu innych schodzono się była karczma.

W karczmie starsi pozasiadali przy wódce i piwie, a młodzi gdy nie było miejsca to stawali po bokach lub obok szynkwasu przyglądali się i przysłuchiwali. Jak to kum do kuma , chrzestnego lub swata , temi tytułami zazwyczaj honorowali się wzajemnie , bez względu czy miały one prawdziwe uzasadnienie czy nie. Siadajcie kumie pogadamy , częstowano i proszono przybyłych do karczmy. Napijmy się! Na zdrowie! Boże daj wam zdrowie , a pijcie kumie.

Zachęcano się wzajemnie – a później: Na strapienie na tą naszą biedę , biedkę kochaną jeszcze jednego! Pili kieliszek czy szklanka krążyły wokoło stołu.

Uchylanie się od picia albo niechętne “stawianie” wódki uważano za coś ubliżającego. W miarę im więcej wypili każdy stawał się mądrzejszy i śmielszy coraz głośniej gadali , dowcipy coraz śmielsze. Często pokłócili się pobili ,a potem na przeprosiny znowu pili. W karczmie pdchmieleni gospodarze bardzo często częstowali trunkiem młodzież , swoich chrześniaków lub krewnych. W karczmie przy zwyczajnej zabawie ,a szczególnie przy muzyce nie brakło i śpiewu :

Którędy którędy droga do arendy

Przez Stachów ogród przez Szlękowe grzędy.

Gdy chwilowy spokój w karczmie groził nudą zaraz ktoś zaśpiewał:

Dalej chłopcy dalej śmiele

Bo to w karczmie nie w kościele.

Od św. Mateusza (20.X.) do adwentu co niedziela w karczmie była muzyka i tańce od południa do poniedziałkowego rana. Tańczyli i bawili się młodzi i starsi. Przed muzykantami śpiewali nie tylko chłopcy ale i dziewczęta: Ja nie pójdę do dom aż słoneczko zajdzie

Mama mnie nie wybije bo kija nie znajdzie!

albo podobnie : Oj nie pójdę do domu aż słoneczko zajdzie

Ludzie będą mówić robotnica idzie.

W niedzielę zapustną jak muzyka zagrała w południe to tańczono bez przerwy aż do północka we wtorek zapustny , kiedy dzwony oznajmiły że koniec szalonych dni a nadchodzi post. Jak na weselu tak i w karczmie do tańca czy zabawy przyśpiewywano sobie:

Ja nie pójdę do dom już będzie świtało

Dzieciąteczka nie mam nie będzie płakało.

Bo w karczmie bywali nie tylko mężczyźni czy na muzyce , dziewczęta ale i kobiety , wśród których były i takie: Siedzi baba na kamyku

Gorzolinę łyku łyku

Przyśli żydzi po zapłatę

Wzięli rydel i łopatę.

W karczmie każdy był równy , chłop czy szlachcic , chałupnik czy kmieć , parobek dworski sługa czy ktokolwiek , to bardzo pociągało ludzi. A śpiewano sobie raźnie:

Tam na moście trawka rośnie

A pod mostem ślaz

Mówiła mi jedna pani , żebym do ni laz.

Ala ja ją już ominę

Bo się boję o czuprynę

Ja ta już był raz.

W karczmie najbardziej szanowano tego kto miał silną pięść co innych pobić potrafił, a sam sobie zawsze dał radę nigdy nie uciekał ,a jak potrzeba było to zrobił porządek:

Tańcowali wyście ja wam nie przeszkadzał

A teraz was będę oknami wysadzał.

Mocnego szanowali czy raczej obawiali się i dlatego ustępowano mu ale lubianym był tylko ten kto umiał zabawić przyjemnym obejściem , wesołym dowcipem i przyśpiewką ,która nie ominęła i szykarki : Nasza szykareńka stoi u szynkwasa

Podniosła fartuszek do samego pasa

Nasza szykareńka trzy lata będzie konała

Za te kieliszeńki co nam nie dolała .

Pomimo dawnych upodleń nawet i pańszczyźnianych dawniej ludzie bardziej się szanowali , zastali jeden o drugiego a do karczmy chodzili pić wódkę dlatego bo mu wiele wódki przeznaczono do wypicia , pan ze dwora przyjaźnie patrzał na pijaczynę ,a ksiądz dopiero po zniesieniu pańszczyzny ośmielił się podjąć walkę z pijaństwem. Nie można się więc wiele dziwować że pili ale że pragnęli innego życia w którym pragnęli ciepła serdecznego to dowodzi i ta śpiewka:

Stary dziadek brodą chwieje

Bo mu zimno przy kościele

Ażeby wy tak zrobili

W kościele piec postawili

Pod dzwonnicą szynkowali

Dziadkowie by tańcowali.

Że nawet pijani dobrze sobie wzajemnie życzyli, to śpiewali częstując się:

Daj nam Boże zdrowie

W naszym Jaworowie (Jawornik w każdej wsi)

Bo nam zaszumiała

Gorzałeńka w głowie.

Śpiewali i o krakowiakach:

Krakowiaczek szelma

Zrobił dziewczę z drewna

A chłopaka z wosku

Wszystko po krakowsku.

Gdy wspomnieli na dom to owiani serdeczną troską śpiewali:

Oj dzieci moje dzieci czegoście mnie obsiadły

Ja nie siał nie orał co będziecie jadły.

Ale ten co w gospodarce dawał sobie radę to śpiewał:

Ja se kupił konia i na niego derę

Ludzie się dziwują skąd pienidzy bierę

A ja wczoraj na jarmarku

Sprzedał korzec maku

I półtora grochu

Mam pieniędzy trochu.

A młodzi też nie byli dłużni potrafili o swoich sprawach śpiewać nie mniej od starych:

Ej dopiero tu przyszła

Ej dopiero stanęła

Ej zaraz się pytają

Czyja to dziewczyna.

Ale zaraz jej tam chłopak potrafił odśpiewać:

Cóż ci z tego przyszło

Żeś chodziła pyszno

Wianeczek na kołku

Dziecię na podołku.

A dziewczęta: A mój Boże cóż za umysł

Żem się dała chłopu uwieść. itd.

Młodzi jak to młodzi zawsze w piosence o miłości wianeczku , urodzie itp. ale dałem się im dość wyśpiewać na weselu to niech śpiewki karczemne zakończę przyśpiewką pijaków przy stole:

Mój ojciec był pijak

Syn jego ja

On pijał kieliszkiem

Kwatereczką ja , kwatereczką ja.

W sprośnych piosenkach się nie lubowali nawet w zapustny wtorek gdy już zapust mijał, a nadchodził post to na ostatku tak se zaśpiewali przed muzyką:

Oj chulał ci chulał

Ktosi ci nam mazi ulał

Czy on zgłupiał czy oszalał

Ulał mazi wody nalał.

/

Tutaj kończę nasze gackie przyśpiewki i muszę się przyznać że sam jestem zawzięty i pochodzę z rodu zawziętych i chciałem dojść do dna tych przyśpiewek , zebrać je wszystkie w naszej wsi. Pomogło mi to poznać dawne wesele w szczegółach ale i przekonało że z tymi samymi naszemi przyśpiewkami , tylko w naszej wsi jest studnia i to dobra , nie przebrana studnia. Jakbym sobie zaprosił Jakielaszka Sobka , Szylara i Cwykla Kubę to choćbym był i stenografistą wprawnym , tobym nie zdążył pisać tych piosnek któreby oni śpiewali. Oni by przy radości tak potrafili śpiewać żebym się bezmiernie radował , a w smutku dobrać takie piosenki że ,aż by się “serce we łzach rozpływało”. Podałem piosenki nie najładniejsze ale takie które choć słowem coś o wsi mówią.

Nie wybierałem ich tylko dobierałem by one same mówiły o naszej wsi. Melodji nie umiem podać , nie mam słuchu dobrego i nie znam się na nutach , przy okazji tylko zwrócę się do zbieraczy melodji by nie okradali wsi z jej dorobku by zbierając je nie “ułatwiali”sobie roboty majstrując je na modłę krakowiaków , kołomyjek czy t.p. bo one zawsze mają swój swoisty wyraz chociaż są zbliżone do tych melodji.

Melodja weselna gdy powierzchownie słuchamy zdaje nam się że jest jedna do wszystkich piosenek gdy się lepiej wsłuchamy przekonamy się, że każda z piosnek weselnych ma własną nutę. Myśl piosenki wyraźniej i ładniej wychodzi w odpowiednim nastrojui zastosowana do odpowiedniej okazji , mnie pisząc treściwie , nie bardzo udało się dobrać nastrój i dlatego gacanie i czytelnicy muszą to wybaczyć.

 

Karczma za dawnych czasów oprócz pijatyki miała zabawę i dlatego trudno było znieść karczmy ale wieś czuła szkodę i ujemne skutki jakie przynosiła karczma dlatego we wsi nie ma ani jednej karczmy ale też zubożyło się życie kulturalne we wsi bo jak dotąd to teatr nie wniósł na tyle zabawy , nie daje tyle możliwości twórczych by zastąpić wesele i inne zabawy.

Już dawniej organizacje społeczne próbowały zastąpić karczmę zabawami organizowanymi przez siebie. Zdaje się że Kółko rolnicze ok. 1880 r. chciało urządzić zabawę zapustową. W tym celu przygotowano salę szkolną , jadło i trunek. Zabawę urządzali sami kmiecie z księdzem i organistą i wstęp na nią mieli tylko zaproszeni. Do czasu tej zabawy nikt we wsi nie bronił wstępu sąsiadowi.

A tę zabawę urządzano dla wybranych i to w budynku który był własnością całej gromady. Było to w czasie gdy kmieciom trochu lepiej zaczęło się powodzić jak innym i dlatego kmiecie się zaczęli honorować. Już wójt( Wojciech Brożbar) sam kmieć odradzał im urządzanie takiej zabawy w domie pospólnym , mrucząc według zwyczaju : Nie wiem – nie wiem – żeby się to udało. Ale zezwolenia udzielił przecież tam chciano lepszą zabawę organizować gdzieby nie było nadmiaru trunku , brał udział w zabawie ksiądz , nauczyciel i organista. Zabawie jednak przeszkodzili awanturnicy i różne szumowiny karczemne którzy się zwołali i podnieceni hasłem że jednostki zaczynają się panoszyć na gromadzkiej własności , napadli na rozpoczynających zabawę i nie dopuścili do odbycia zabawy.

Napadnięci nie chcąc się zadawać z awanturnikami pouciekali chyłkiem do domów albo się schronili do domu dygocąc z zimna ( i strachu ) musieli słuchać jak raczyli się inni , tym wszystkim co oni przygotowali dla siebie.

Długi czas nie było we wsi zabaw urządzanych przez organizacje społeczne ( stowarzyszonych ). Kasa Stefczyka urządzała gościny przy okazji walnego zebrania ale bez muzyki i tańca podobnie Teatr W. i Drużyna Bartoszowa , dopiero po wojnie koło młodzieży urządzało zabawy z muzyką i tańcem ale w tym czasie już ginęła pamięć dawnych zabaw zanikał zwyczaj śpiewania przy muzyce itd. Młodzi zorganizowani nie pamiętali tych zwyczajów. Nauczono ich czytać i pisać nawet zorganizowano ich z tego powodu było w nich wiele dumy i lekceważenia dla własnych zwyczajów. W samokształceniu szukali pomocy daleko w książkach i u różnych ludzi a nie przyszło im na myśl pomóc sobie w pracy tym co we wsi było. Może jeszcze nie umieli dobrze rozróżniać ziarna od plew.

Dawny stan rzeczy miał jeszcze i tą złą stronę że te zabawy i arendy były w rękach żydów którzy utrzymując je i korzystając z tego wpływali na wieś demoralizująco co sprawiło że po karczmach pozostały niedobre wspomnienia. Wielką zasługą organizacji społecznych szczególnie Kółka rolniczego jest że dzisiaj we wsi nie ma ani jednej karczmy. Sklepy utrzymują piwo “flaszkowe” ale wódki ani spirytusu alkoholowego we wsi nie ma , jest to dowodem że we wsi prawie zupełnie go nie potrzebują.

 

Moralność.


Zdawałoby się, że chłop zaraz po zniesieniu pańszczyzny to na pół-dziki człowiek a jednak potrafił on rozróżnić złe od dobrego nie gorzej od nas , dobrze życzył wszystkim , potrafił być wyrozumiałym na drobne ułomności nie pragnął niczyjej krzywdy ani wywyższania się cudzym kosztem.

Bywały we wsi różne przeżycia moralne które cała wieś znała i obmawiała. Zaraz po zniesieniu pańszczyzny i kilkanaście lat później dziwował się chłop że ksiądz , nauczyciel czy inny pan zbliżają się do chłopa , chłop czuł się onieśmielony tą zmianą , wielu nie dowierzało i podejrzliwie odsuwało się od bliższych zażyłości. Ci co bliżej z wspomnianemi żyli prawie wszyscy nie dobrze na tym wyszli. Pozostało we wsi parę najduszków niektórzy utracili majątek na kosztownych gościnach z panami.

Była we wsi Marysia ładna i układna do której powozami zajeżdżali panowie i urzędnicy , umarła na paskudną chorobę. zaraziwszy przed śmiercią własną matkę.

Wrażenia jak pożar lub piorun wywoływała wiadomość o samobójstwie. A było tych samobójców jak sięgają wspomnienia , aż trzech. Według wierzenia we wsi, diabeł na tym pracuje by skłonić człowieka do odebrania sobie życia. Gdy już człowieka diabeł opęta, to już przy pomocy ździebła słomy odbierze sobie życie.

Jeden z samobójców dla majątku wziął brzydką żonę, która mu wnet obumierzła, że nawet jedzenie podawane przez nią było mu wstrętne; w napadzie szału porąbał siekierą żonę i sam się obwiesił.

Drugi, starszy gospodarz, który zniewolił własnego syna do opuszczenia kochanej, a ożenku z tą, którą on mu obrał, nie mógł przepatrzeć jak jego syn łamie się w pożyciu małżeńskim, które on dobrał, poszedł rano do kościoła, wyspowiadał się, przyjął komunię św., a w południe powiesił się.

Trzeci, i ostatni samobójca, to dezerter i złodziej osaczony przez żandarmów, nie chcąc się dostać w ich ręce, powiesił się.

Wielką plagą dawnych czasów byli złodzieje, którzy potrafili podkopać się pod dom, skraść krowę, konia czy odzież. Dla zabezpieczenia się przed złodziejami byli tacy, co ze złodziejem wchodzili w porozumienie i sami dawali mu ćwierć czy półkorca pszenicy, a za to złodziej nie tylko, że sam nie kradł, ale chronił gospodarza od kradzieży przez innych złodziei i według przyrzeczenia złodzieja, taki gospodarz mógł spać spokojnie.

Opowiadają, ze był zwyczaj, że przyłapanego złodzieja wprowadzano do izby i dawano mu do zjedzenia kromkę chleba posypanego solą. Jeśli złodziej nie chciał jeść, to gospodarz zmuszał go do tego biciem. Złodzieja, który zjadł chleb posypany solą puszczano wolno, bo według zwyczaju gospodarz był przekonany, że złodziej nie przyjdzie już do jego gospodarstwa kraść.

Możność zarobkowania dla wszystkich, poprawa stosunków gospodarczych i zdecydowane, a mocne karanie sprawiły, że kilkadziesiąt lat przed wojną upłynęło, a o kradzieżach wcale nie było słychać.

Po wojnie, a szczególnie ostatnimi czasy, nie ma tygodnia, by wieś nie dowiadywała się o kradzieży, co bardzo niepokoi ludzi, tak że zdecydowanie żądają ukrócenia samowoli złodziejskiej.

Od dawnych czasów bywali we wsi i są tacy, co lubią polować na zająca, ponieważ innej zwierzyny prawie że nie ma. Długie lata już polowanie we wsi wydzierżawia książę, a dla chłopów pozostaje tylko kłusownictwo. Przed wojną zdarzył się wypadek, że na gospodarza polującego zrobili zasadzkę strażnicy książęcy, “strzelcy”, ale ten nie dał sobie strzelby odebrać i cofał się ostrzeliwując do wsi, a przy wsi przyszli mu na pomoc sąsiedzi, podobni jak on – kłusownicy, którzy zbili strzelców i odebrali im strzelby. Niedobrze się to dla chłopów skończyło, bo nie chcąc odbyć kilkuletniego więzienia, kary za dokonany czyn, musieli uciekać za granicę, porzucając rodzinę i gospodarstwo.

To jednak nie wytępiło kłusownictwa i są tacy, co lubią polować lub łowić tchórze czy kuny.

I dawniej człowiek starał się leczeniem dopomóc sobie czy hodowanym w gospodarstwie zwierzętom. Jako środków leczniczych używano ziół i wody. Różne zioła zbierali i suszyli; pewien zapas suszonych ziół posiadało każde gospodarstwo.

Niektóre zioła zbierali i w postaci wianków święcili w kościele na oktawę Bożego Ciała (43).były to zioła do leczenia ludzi.

Zioła używane do leczenia bydląt zbierali, święcili na Zielną, a przechowywali na(górze) strychu za zastronicą.

Na zgagę, odbijanie się, leczyli się pijąc (po odrobinie) wodę z krężela (44) lub kwas kapuściany. Konie, gdy zachorowały na zatrzymanie moczu, to zakładano im cebulę do puzdra i nacierano. Krowy chorowały na łuszcza, a skórę ich nacierano kwasem z kapusty

.

43-według Pani Paleczny z domu Szpytma Mój przypisek.

44-Woda żródlana




Częstym lekiem było opuszczanie krwi z szyi czy ucha stworzenia. Leków tych było wiele, trudno je wszystkie opisywać; wiele było takich, co polegały na wierzeniu. Takie uroki, co to, ktoś mając takie oczy mógł na kogo rzucić, to leczyło się tym, że trzeba się było obmyć w zimnej wodzie lub trzy razy spluwać poza siebie. Były zwyczaje, które robiono po to, by zapewnić sobie zdrowie – jak mycie się w Boże Narodzenie w wodzie, w której są pieniądze, by być zdrowym jak pieniądz i połykano bazie z bagniąt (wierzbiny rosnącej na bagniskach), które najwcześniej wiosną wydają swój kwiat, a połykanie bazi miało zabezpieczać od chorób gardła i piersi.

Niezamożna dziewczyna wychodząca za mąż, aby sobie nazbierać na wiano, chodziła po wszystkich domach we wsi, ubrana w strój weselny “po wilku”. Według weselnego zwyczaju, gdzie przyszła, tam wszystkim kłaniała się do nóg /”chwytała pod nogi”/, a gospodarz lub gospodyni obdarowywali ją garncem lub dwoma żyta czy pszenicy, a bardzo rzadko pieniędzmi.

Ktokolwiek biedny czy bogaty posiadający własny zaprząg czy nie, gdy zwoził drzewo na budowę domu ,to wyszukiwał sobie furmanek u gospodarzy- krewniaków czy znajomych. Uproszeni gospodarze jechali po drzewo bezpłatnie, jedynie ten, któremu zwożono drzewo sprawiał skromną gościnę.

Zabijając świnię gospodarz dzielił się z najbliższymi krewnymi i chociażby niezamożnymi sąsiadami posyłając im przez swoje dzieci szperkę, składającą się z kawałka pokrzepu, kiełbasy i jednej lub dwu kiszek.

Przed dzień Nowego Roku zamożniejsze gospodynie piekły z razowej żytniej mąki małe, ok. 1 kg bocheneczki chleba zwane szczodrakami. Chałupnicy i komornicy , i w ogóle niezamożni w dzień Nowego Roku od wczesnego rana obchodzili domy gospodarzy życząc im:

Na szczęście, na zdrowie, na ten Nowy Rok

Żeby Wam się udała pszeniczka i groch

I żytko i wszystko i proso

Żebyście nie chodzili boso

A szczodraki jak bochmaki

Dejcie że i nam.

W wigilię Bożego Narodzenia nie posiadajacy własnego gruntu /lub małorolni/ chodzili do domów gospodarzy za kopą, tj. dużą wiązką słomy na “kopę” /patrz zwyczaje wigilijne/. Dawniej chodzący za kopą przynosili z sobą wódkę i kieliszek i częstowali gospodarzy; obecnie składają tylko życzenia:

Na szczęście, na zdrowie, na te święto wilijo

Niech będzie pochwalony Pan Jezus i Maryjo! itp.

Korzystając z tego zwyczaju niezamożni nazbierają tyle słomy wiele im potrzeba w gospodarstwie na cały rok /trafiają się nawet tacy, co nazbierają tyle słomy, że ją odsprzedają innym/.

W przeddzień Nowego Roku lub w pierwszy dzień po Nowym Roku gospodarz z parobkiem obwiązywali powrósłami ze słomy wszystkie drzewa owocowe, a więc jabłonie, grusze i śliwy; miało to zabezpieczać urodzaj owoców i chronić owoce od przedwczesnego spadywania.

Takich różnych zwyczajów gospodarskich we wsi było wiele, przyjmowano je z dziada pradziada na potomstwo, nie zawsze należycie uzasadniając potrzebę i skutek, utrzymywano je w sekrecie. Obecnie w opinii zrównano je z zabobonem, dlatego trudniej się o nich dowiedzieć, a niestety nie mogli mi o nich opowiedzieć rodzice.

We żniwa w pierwszy snop pszenicy i żyta jaki składano w stodole wkładali wianki z bławatu. Miało to chronić zboże w stodole od pożaru, zjedzenia przez myszy czy inne gryzonie.

Na Matki .Boskiej.Zielną święcąc wieńce ziół na leczenie bydła wkładano w środek wieńca po garści najdorodniejszych kłósek żyta i pszenicy. Rozpoczynając siewy, wytarte ziarno z święconych kłósek domieszywali do ziarna siewnego i wysiewali. Ostatni snop wyżęty w każdoroczne żniwa, żniwiarze przystrajali kwieciem i ze śpiewem przynosili go do domu, a gospodarz sprawiał im poczęstunek, a czasem i muzykę tj. zabawę taneczną.

Od niepamiętnych czasów na folwarku przodownice święciły wieńce pięknie przystrojone ze zbóż żyta i pszenicy w dzień M.B.Zielnej wioząc je ze śpiewem do kościoła na wozie przystrojonym kwiatami i zielenią, a zaprzągniętym w czwórkę koni. Po Zielnej dwór sprawiał wieńcowiny. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu na wieńcowiny spraszano i gospodarzy ze wsi; ostatnio w wieńcowinach brała udział tylko służba i robotnicy dworscy.

Dawne żniwne święto rolnicze od kilkunastu lat wznowiło Koło Młodzieży Wiejskiej w postaci Dożynek, a w uroczystości tej bierze udział coraz to więcej ludzi ze wsi.

Dawnemi czasami miedze pomiędzy sasiadujacemi gruntami były szerokie i szanowano ich granice. Pięćdziesiąt czy sześćdziesiąt lat temu, to spór graniczny zdarzał się raz na kilka lat, a niekiedy tylko raz do roku. W obecnych czasach, szczególnie w ostatnim ćwierćwieczu, miedze coraz to bardziej zwężają. Przyjął się też zwyczaj wypasania miedz krowami trzymanemi na powrozie. Pasąc w ten sposób trudno jest uchronić sąsiednie uprawy od uszkodzenia, a istnieje okazja do świadomego podpasania. Ponieważ mniej zamożni mając więcej czasu i mniej bydła mogą sobie pozwolić na pasienie krów w ręce, a posiadający więcej gruntu zazwyczaj nie mogą tego czynić, dlatego zamożniejsi dążą do jak największego zwężenia miedz i stąd powstają spory, kłótnie i prawowania.

Znajdują się i tacy, którzy umieją orać i odbierać od miedzy tak, by parę centymetrów powiększyć swój grunt uprawny bez śladu. Tacy zazwyczaj bardzo niechętnie zgadzają się na rozgraniczenie pól palikami betonowemi, których użycie coraz to bardziej rozpowszechnia się. Spory o granice i szkody nie są rzadkie; przez samo prawo gromadzkie i gminę przechodzi ich corocznie kilkadziesiąt. Z tego powodu powstaje zawiść sąsiedzka, co p5rzyczynia się rozdarciu we wsi i ułatwia istnienie grup i partii we wsi.

Święta Wielkanocne. Nastrój świąteczny ogarniał wszystkich ludzi już od Kwietnej Niedzieli, w którą święcono na nabożeństwie w kościele palmę i pęty krzewów kokoczki (44) i bagniąt (45) (rodzaje wierzby) wydające pierwsze wiosenne kwiaty. Rozkwitłe na prętach żółte kwiaty kokoczki i popielate bazie bagniąt wraz z palmą wiązano wodzami od lejców i święcono na sumie w kościele.


44-kokoczka –krzew ozdobny –pędy poświęcone służą do robienia krzyżyków przy święceniu pola na Wielkanocne Święta

45- bazie –wierzba Iwa




W Kwietną Niedzielę był zwyczaj u młodzieży rankiem oblewania się wzajemnie czystą, studzienną wodą; przy tej okazji wiele było śmiechu i krzyku.

Dzieci niezamożnych rodziców począwszy od poniedziałku po Kwietnej Niedzieli do Wielkiego Czwartku chodziły po domach niosąc krzyż przybrany palmą i kokoczką i na śpiewną nutę deklamowały w każdem domu:

Już nam tu nastaje ta Kwietna Niedziela

Będziemy witali Pana-Zbawiciela

A czemże Go witać? Kwiateczków nie widać

Mroźna zima była kwiatki wymroziła.

Pan Jezus maluśki, pogubił pieluszki,

A ja biedny żaczek wylazłem na krzaczek,

A z krzaczka na wodę – rozbiłem se brodę. (itp.)

Prosili chłopcy o jajko lub gomułkę sera na święta.

W gospodarstwach od początku tygodnia przygotowania do nadchodzących świąt. Gruntowne czyszczenie w obejściu, bielenie, mycie wszystkich ław, stołów, łóżek, stołków, obrazów, dzieży, beczek, łopat, pranie odzieży, itp. Dawnemi czasy, gdy używanie wapna nie było jeszcze rozpowszechnione, to gliną wapienną bielono kuchnie, piece, itp.

We Wielki Czwartek po południu chłopcy wraz z organistą i kościelnym w kościele budowali grób Pana Jezusa. Od czasu wybudowania grobu ,aż do Zmartwychwstania pojedyńczo ludzie chodzą do kościoła i wracają, a zawsze w kościele jest ich gromadka.

Wieczorem w Wielki Czwartek chłopcy wypychają słomą stare ubrania – robią podobnego do człowieka “Judasza”, którego wiążą na powrozie za szyję i wieszają na czubku wysokich a niedostępnych drzew przed oknami domów zamieszkałych przez Żydów. Robią to na złość Żydom, którzy Judasza starają się usunąć, zwyczajnie jednak obawiają się przeszkadzać w wieszaniu. Chłopcy przy tej okazji mają wiele może niekulturalnej zabawy.

W Wielką Sobotę, w czasie nabożeństwa, ksiądz święci ogień z palącej się tarniny, a po nabożeństwie wodę “paschalną”; wiele jest ścisku, bo każdy z chłopców chce zdobyć kawałek tarniny i odrobinę wody święconej dla swojego domu.

Święcenie jadła wielkanocnego odbywa się po nabożeństwie w ten sposób, że ksiądz jeździ do kilkunastu domów rozrzuconych po całej wsi i tam święci jadło zniesione przez bliższych i dalszych sąsiadów.

W Sobotę, po nabożeństwie w każdem domu z kokoczki robią krzyżyki, które w Dzień Wielkanocny obchodząc swe pola wetkną w każdy osobno uprawiany kawał pola.

W Dzień Zmartwychwstania wszyscy odświętnie przyodziani śpieszą do kościoła na rezurekcję. W czasie rezurekcji pachołek gminny organizował strzelanie z moździerzy, a na proch dobrowolne datki zbierał w całej wsi. Wracając z rezurekcji do domu witano się radośnie słowami – “Chrystus zmartwychwstał”, a odpowiadano – “Prawdziwie zmartwychwstał”.

Dzieląc się jajkiem składano sobie życzenia. Skorupki z jaj i okruszyny pozostałe po obfitem śniadaniu wyrzucano na dach dla ptasząt.

Chwilkę po śniadaniu przygotowywano się do pójścia i święcenia pól. Nabierano do dzbanka wody i rozmajano ją wodą święconą, “paschalną”; do tegoż dzbanka wkładano kropidło, najczęściej z żytnich kłósek. Do kobiałki lub do kieszeni zabierali krzyżyki i kilka jajek, by je rzucić na polu obsianem pszenicą dla skowronków.

Święcenie wodą rozpoczynano od ludzi, przy czem chłopcy najzawzięciej kropili dziewczęta, a te, nie chcąc pozostać dłużne, kropiły chłopców woda, ale z garnuszków lub konwi. Wychodząc z domu święcić pole przybijali na odrzwiach krzyż, w którym znajdował się kawałek tarniny z ogniska przy kościele. Kropiono przybity krzyżyk i obchodzono świecąc wodą cały dom (miało to chronić dom od pożaru, moru i innego zła). W stajni i oborze święcono ściany, krowy i konie, by się dobrze i zdrowo chowały. Święcono wnętrze stodoły, by pełna była obfitego i plennego zboża. Przychodząc do każdego osobno uprawianego kawałka gruntu w ziemię wtykali krzyżyk, pokrapiali go, a przechodząc koło pola, co chwila święcili je. Na środku pola obsianego pszenicą rozkruszali zabrane z sobą jajka i rozrzucali dla skowronków. Doszedłszy na granice, tj. do pola najbardziej odległego, przy granicy wtykali w ziemię krzyżyk przybrany palmą i bagnietami, zazwyczaj wylewali pozostałą resztę święconej wody.(46)


46-będąc kilka lat temu w Gaci chodziłem po polach i wtykałem krzyże wykonane z drzewa chyba wikliny.



W przeddzień Zielonych Świąt wybielone domy ozdabiają, mają, gałązkami lipy,a w dniu święta podłogi w izbach, sieni i podwórze wyścielają smyczką (szuwarem) i sarzem(tatarakiem). Obrzędową strawą na śniadanie w Zielone Święta jest jajówka; dawniej i pasący bydło przy ognisku na polu smażyli jajówkę.

Przed nadchodzącymi Wszystkimi Świętymi gospodynie wypiekały z chleba razowego małe bochnaczki “zaduszaczków”, któremi obdarowywano biednych ludzi, aby się modlili za dusze zmarłych.

Najprzyjemniejsze święta, to święta Godnie Bożego Narodzenia. Cały dzień wigilijny, aż do wieczerzy, wszyscy dorośli pościli i szczerze wyczekiwali wieczerzy wigilijnej. Przed wieczerzą do uprzątniętej izby wnoszono snopy żyta, pszenicy i owsa, i ustawiano je w rogach izby. Na stół nasypywali po garstce nasion (ziarna) każdej uprawianej w gospodarstwie roślinyi tak rozsypane na stole przykrywano sianem, którem zaścielano stół. Snopy ustawione w rogach izby rznięto i skarmiano inwentarzem zaraz po świętach; ziarno znajdujące się na stole rzucano dla drobiu.

Gdy ukazała się pierwsza gwiazdka lub w pochmurny dzień, gdy się ściemniło, gromadzili się do wieczerzy; po wspólnem, głośnem odmówieniu pacierza zasiadali wszyscy do stołu. Gospodarz rozdzielał opłatki równo wszystkim zasiadającym do stołu. Prawie w każdym domu do wieczerzy starano się mieć miód; nakładano go na opłatek, którym się dzielili. Dzielenie opłatkiem rozpoczynał gospodarz złożywszy przedtem wszystkim razem i pojedyńczo życzenia. Dla domowników, członków rodziny, znajdujących się poza domem pozostawiali niezajęte miejsce, przed którem kładli opłatek; czynili to na znak pamięci o nieobecnym. Dzieląc się opłatkiem wzajemnie składali sobie życzenia.

Wieczerzę wigilijną przygotowywali z wszystkich roślin uprawianych w gospodarstwie. Pod miskę z potrawą stawianą na stole podkładali opłatek, a jeżeli opłatek przylepił się do miski, to wróżyli urodzaj dla tej rośliny, z której przeważnie była sporządzona strawa. Wszystkie potrawy na wieczerzę wigilijną omaszczali tylko olejem lnianym lub konopnym. Pierwszą strawą, którą rozpoczynali wieczerzę, była kapusta i groch. Przed rozpoczęciem spożywania, gospodarz powstawał, nabierał grochu na łyżkę i trzymając łyżkę w zniesionej ręce zwracał się do okna i wołał:

Wilku! Wilku! Chodź do grochu!

I wyrzucał do powały za siebie groch nabrany na łyżkę. Do trzech razy nabierał groch, wołał wilka i wyrzucał do powały groch nabrany na łyżkę. Groch z łyżki wyrzucał raz za siebie, a następnie dwa razy po obu swoich ramionach; gdy wyrzucił ostatnią łyżkę grochu, dalej, zwracając się do okna, mówił: “...jak nie przyjdziesz – czekaj do bezroku”. Miało to chronić całą zagrodę od napadu przez wilki.

Gospodyni z każdej strawy pierwszą nabraną łyżkę zsypywała do maślniczki umieszczonej pod stołem i tą mieszanką pokarmów wraz z pomyjami z wieczerzy wigilijnej podawano krowom, aby dobrze jadły.

Zaraz po wieczerzy pierwsze wybiegały na podwórze dziewczęta po wodę. Jeżeli w wodzie znalazły źdźbło słomy, to ich mąż będzie rolnikiem, a o ile trzaskę drzewa, to kołodziejem czy cieślą. One też, gdy wybiegały na podwórze, nasłuchiwały, z której strony szczekają psy, bo z tej strony nadejdzie ich luby.

Po wieczerzy uprzątali, żywili inwentarz, a następnie przystępowali do dalszych obrzędów. Parobek wnoszący kopę(wielką wiązkę żytniej słomy) chwalił Pana Boga słowami:

“Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!”,

a dopiero, gdy gospodarz odpowiedział

“Na wiekiwieków, amen”,

wchodził dalej i stawiał kopę na środku izby. Gospodarz brał w ręce najmłodszego z rodzeństwa, sadowił w środku stojącej kopy i garncem nasypywał mu do kopy różnych owoców: jabłek, orzechów i suszonych śliw. W tym czasie parobek niepostrzeżenie rozcinał powrósło wiążące kopę; kopa – związany dotąd snop słomy – rozsypywała się. Dziecko siedzące wysoko i cieszące się mnóstwem owoców spadało razem z rozsypującą się słomą i zazwyczaj przestraszone płakało, zabierała je matka.

Ciżbą wszyscy domowi rzucali się zbierać owoce pomieszane ze słomą , wydzierano je sobie i przeszkadzano w zbieraniu wśród wesołych okrzyków i śmiechu. Jeszcze nie powybierano wszystkich owoców, a już na słomie rzucali się na jednego i wiązali go powrósłami ze słomy. Zanim jednak należycie powiązali pierwszego, już rzucali się na drugiego; i tak po kolei powiązali wszystkich domowników – starych czy młodych, kobiety czy dziewczęta, ale zawsze był ktoś, kto pomógł w rozwiązywaniu i nigdy nie było więcej jak jedno związane. Na kopę schodzili się z sąsiedztwa, szczególnie młodzież. Gdy już na kopie umachali się, siadali na ławach pod ścianą, a tylko niektórzy rzucali źdźbła słomy do tragarza , mierząc w szpary, by wróżyć o przyszłorocznem urodzaju. Siedzący na ławach rozpoczynali kolędowanie i kolędowali, zależnie jak im darzyło śpiewanie, nieraz aż do pasterki,na którą szli wesoło gwarząc.

Od kilkudziesięciu lat rozpowszechnił się zwyczaj przyozdabiania izby ustrojonem drzewkiem, szopką lub pająkiem i jedna z ozdób znajduje się w każdem domu we wsi, ku uciesze dzieci, które zajmują się ich ozdabianiem i zapalaniem świateł przy tych ozdobach. Światła (świeczki) przy tych ozdobach zapalają w czas wieczerzy wigilijnej, gdy ludzie idą lub wracając z pasterki i w wigilię Nowego Roku, gdy ludzie wracają z kościoła po nabożeństwie na zakończenie starego roku; świecą świece, by pokazać swoje ozdoby i oświetlać drogę przechodzącym.

W dawnych czasach jedyną ozdobą domu w wieczór wigilijny, prócz snopów, był świat sporządzony z opłatków, a zawieszony u tragarza.

Na wieczerzę wigilijną zapraszali krewniaków i przyjaciół; często wspólnie zasiadali do kilku wieczerzy. W Boże Narodzenie, jako wielkie święto, spędzali czas tylko w domu i kościele, a odwiedzanie się nie było w zwyczaju.

W dzień św. Szczepana święcą owies. Już w kościele rozpoczyna się obrzucanie owsem, nie darują nawet księdzu idącemu za pokropieniem. Na drodze kościelnej, wracając z kościoła, jeszcze swobodniejobrzucają się owsem, a cóż dopiero w domu. Nawet odwiedziny rozpoczynają się wzajemnym obrzucaniem owsem i życzeniami:

Na szczęście, na zdrowie,

Na ten święty Szczepan,

Żeby się Wam darzyło,

Żeby się Wam rodziło

Na dworze, w oborze, w komorze,

W każdem kątku po dzieciątku

A za piecem pięcioro,

Żeby wam było wesoło.

Dawne obyczaje, nie rozumiane przez obecnie żyjących – giną. Miały one swoją myśl prostą, czasem obejmowały, czy inscenizowały całe życie ludzkie, jak kopa – świat.

W zapomnieniu o dawnych zwyczajach tworzą się nowe lub przyjmuje wieś zwyczaje wypracowane przez innych, może obcych ludzi.

Legendy i wierzenia

 

Niebogate w legendy są opowiadania o dawnem życiu w naszej wsi. Do najpiękniejszych legend należy opowiadanie o Świętem jeziorze. Jezioro to leży przy granicy trzech wsi: Gaci, Nowosielec i Kosiny; leżąc na gruntach folwarku Tesin dotykało granicy pól gackich i kosińskich.

Jeszcze obecnie malowniczego wyglądu dodają mu jodły rosnące wokoło zabudowań folwarcznych Tesina. Jezioro to wcale nie jest położone nisko; leży jednak w środku dużej wyżyny i zazwyczaj nie brakuje mu wody. Opowiadają, że jezioro to dawniej zajmowało większy obszar gruntów. Strumyk wypływający z jeziora z czasem pogłębił swe koryto, przez co wody jeziora znacznie opadły.

Opowiadają, że drzewiej, tj. bardzo, bardzo dawno, na całej wyżynie wokół jeziora i w miejscu, gdzie dziś jest jezioro, dawniej stało miasto. W mieście tym żyli ludzie szczęśliwi, rządzący się pomiędzy sobą sprawiedliwie i wolni od wszelkiego smętka. Środku tego miasta, czy osady, w miejscu, gdzie dzisiaj jest jezioro, stała świątynia, czyli kościół. Do miasta tego dostali się obcy ludzie, pod których wpływem zarzucono sprawiedliwy ład, a zapanował ucisk, wyzysk i obłuda. Pogniewała się ziemia na takie rządzenie się i życie ludzi, nie chciała trzymać go na sobie – w ziemię zapadła się świątynia, zniszczała cała osada, a miejsce wklęsłe, gdzie zapadła się świątynia zalały wody i powstało jezioro. Że w miejscu, gdzie dziś jest jezioro dawniej było miasto wierzono mocno; pokazywano mi wgłębienie na gackich polach, przez które miała prowadzić droga do miasta. Wgłębienie to rzeczywiście prowadzi w sam środek jeziora.

Źle było ludziom żyć na świecie, ponieważ nie było w nich sprawiedliwości, a mijało tak wiele lat. Pewnego razu przyszła się kąpać do jeziora dziewczyna piękna i nie mająca na swej duszy ani cienia zła, niesprawiedliwości. Kąpiącej się w jeziorze dziewczynie około nogi zaplątała się czerwona wstążeczka. Dziewczyna ciągnęła ją do siebie, a że mocno trzeba było ciągnąć, ponieważ za wstążką wysuwała się wieża kościoła, usta dziewczyny wypowiedziały przekleństwo. Zafalowały się wzburzone fale jeziora, z powrotem zatonął kościół, a z nim razem utonęła dziewczyna.

Ponownie mijały długie lata. Nad brzegiem jeziora pastuszka pasła świnie, które tarzały się i Brydzkały w nadbrzeżnem błocie – one to wyryły dzwon. Gdy ludzie dowiedzieli się o wyrytym przez świnie dzwonie zbiegli się ze wszystkich trzech sąsiednich wsi.

Pierwsi ,i najliczniej przybyli nowosielczanie, ponieważ ich wieś najbliżej jeziora. Cztery par wołów zaprzągali nowosielczanie, a dzwon nie drgnął. Ludzie z innej wsi, w kilku, na wóz wyłożyli dzwon i zawieźli go do swej wsi parą koni. Do dziś dnia wysoko zawieszony wisi ten dzwon i dzwoni:

Bom, bom, bom, bom

Było to w święty Jan.

Świnia mnie wyryła,

Panna mnie obmyła,

Bom, bom, bom...

 

Przy dzwonie była sygnaturka; tą zabrali gacanie i dzwoniła im ona nie raz:

Ja, panna Zuzanna, ja, panna Zuzanna,

Dziś ten dzień, dziś ten dzień, dziś ten dzień...

Treść, ukrytą myśl tej legendy trudno mnie jaśniej wytłumaczyć. Co rozumiano przez zatopione miasto sprawiedliwości, czy w ogóle nie możliwość, a potrzebę istnienia sprawiedliwości, czy w opowiadaniu tym przemawiała tęsknota za dawnem, swobodnem, starosłowiańskim ładem? Logicznie nie umiem też sobie wytłumaczyć, jak takiemu pogardzanemu stworzeniu jak świnia, w opowiadaniu pozwolono odnaleźć dzwon, który wzywa do rzeczy świętych i wielkich.

 

Zapadło się wesele.

Żenił się chłopiec, co długo kochał inną i ona go kochała, ale dla majątku żenił się z inną, z bogatą; bogata dziewczyna innego, ładnego i biednego chłopca kochała, lecz rodzice nie dozwolili jej wyjść za tego, którego kochała – wychodziła za innego, który jej nie kochał, a ona jego. Z muzyką i tańcem do ślubu jechało takie wesele, ale ziemia nie chciała nosić takiego wesela i w ziemię zapadło się. Na wyżynie, gdzie parę drzew stoi, w konarach gra piekielna muzyka, a po polu poświstuje, tańcuje wiater – to dusze ludzi z zapadniętego wesela tańczą wieczny, szalony taniec.

Jak prawie wszyscy ludzie na świecie, tak i w naszej wsi, byli tacy, co marzyli o bogactwie i skarbach, a jednak skarbów i złota strzegł diabeł; potrzeba było znać specjalne zaklęcie lub diabłu duszę zapisać, ażeby mieć skarby i złoto. Opowiadali, że tam, a tam, diabeł do miesiączka przesuszał swoje skarby, że w tem, a tem, miejscu skarby są zakopane. Już bardziej realnie opowiadali, że ten lub ów gospodarz wyorał w garnku zakopane w ziemi pieniądze.

W długie, zimowe wieczory o skarbach wiele opowiadali. Najczęściej mówili, że w ruinach zamku Korniakta w Białobokach, w głębokich piwnicach i lochach są skrzynie pełne złotych i srebrnych naczyń i beczki napełnione złotemi pieniędzmi; różnie opowiadano, zależnie od fantazji opowiadających, słuchano tych opowieści z z wielkim zajęciem. Niektórzy słuchali opowiadania jako prawdziwej prawdy, wielu szukało ukrytej myśli i nauki.

Nie tylko woda święcona miała swoją cudowną moc; niektóre źródła, te, co najczystszą wodą wypływają, według wierzeń, posiadały cudowną moc leczenia i zapobiegania chorobom. Mycie oczu wodą z takiego źródła leczyło chore oczy, obmycie głowy czy innych części ciała wyciągało z nich bóle.

O źródle co jest pod Darochem obok Husowa opowiadają, że nad tem źródłem siadywała Marusia, która leczyła wodą, a nawet przepowiadała ludziom i przyszłość, i przeszłość wpatrując się w wodę źródła w tem miejscu gdzie wypływała.

Znając opowiadanie o świętym jeziorze i wierzenia w cudowne własności wody, nie będziemy się zbytnio dziwować “Cudownem objawieniom” Matki Boskiej, które przyniosły nam nowsze czasy i masowem wędrówkom gromad, przeważnie kobiecych, na miejsce objawienia. Takie objawienie kilkadziesiąt lat temu miało być przy źródle na polach gackiego folwarku; ludzie się tak ciżbili, że rząd austryjacki nadesłał aż wojsko.(46)


46-kto wie o tym coś więcej.



Kilka lat temu w źródle na polach folwarku białobockiego dziewczyna, która cały dzień pracowała przy przerywaniu buraków, gdy wieczorem poszła do źródła napić się wody, zobaczyła tam Cudowny Obraz Matki Boskiej. Przez kilka miesięcy przy źródle w każdy dzień czuwała gromada ludzi. Przychodzili oglądać to miejsce ludzie z dalekiej okolicy. Ktoś połączył “objawienie” z gradem, który był poprzedniego roku i zniszczył zbiory, lichą zapłatą za pracę na folwarku i powiedział, że dziewczyna ta , co widziała to objawienie zjadłszy rano kawałek suchego chleba cały upalny dzień pracowała o głodzie i nic dziwnego, że wieczorem zobaczyła obraz Matki Boskiej – taki, jaki w jej domu wisiał na ścianie.

Wierzenia.

W wierzeniach naszych dziadów były pomieszane właściwości wiary chrześcijańskiej i pogańskiej. Modlący starał się skłonić Boga, aby im dopomagał w życiu. Oprócz modlitw, których uczył ksiądz w kościele modlono się i modlitwami, które sami układali. Oto jedna z takich modlitw, ta do św. Mikołaja:

Kto do św. Mikołaja pacierz mówio

Nigdy w piekle nie postawo.

Zapukała smętna dusza do rajskich wrót:

Duszo! Duszo! Czego żądasz?

Żądam daru Bożego, który mi Najświętsza Panienka obiecała

Jak swego synoczka na rękach noszała.

Wypnij klucze z raju,

Zamknij psu wściekłemu, suce morowy, niech nie ziapie

Na tą Boską rosę, którą ją pasą.

Po swojemu wierzyli w wiarę chrześcijańską, ale jeszcze u naszych ojców, gdy się pogniewali, to zamiast powiedzieć “Idź do diabła”, mówili “Idź do smętka”. Wierzyli w moc Bożą, ale też uznawali zło. Kilka rodzajów było tego zła; nie licząc już smętka, o którego znaczeniu opowiada nam samo brzmienie słowa, oprócz samego złego, widzimy je jeszcze w postaciach dzidka, błądu, chowańca, itp.

W potocznej mowie, gdy mówią o złem czy diable, to wszyscy mówią w rodzaju nijakim, jakby to mogło być w języku: to diabeł, to chowaniec, a nigdy nie mówili ten błąd. Złe czy diabeł miały różne postacie, czasem nawet i postać podobną do człowieka. Gdy pytałem starych kobiet, które miały widzieć diabła, o jego ubiór i wygląd zewnętrzny, to słuchając tych opowiadań byłem bardzo zdziwiony; znałem dawne stroje szlachty i mieszczan, a opis, jaki podawały miłe, stare kobiety właśnie przypominał mi te stroje. Dziwiło mnie też, że przed takim złem nie pomagały zaklęcia, ale potrzeba było krzyczeć i uciekać. Mnie bardzo realne wydawały się te napastowania takiego zła.

W ciemne noce, kiedy to ciemność tak ogarnia świat, że własnego palca nie dojrzysz, lub zimie, kiedy śnieg wszystko zasypie, równiuteńko wygładzi, a śnieżyca lub zadymka nie pozwolą spojrzeć w dal i zorientować się w kierunku drogi, to w postaci cienia błąd chwytał ludzi i wodził ich długo, najczęściej po linii wielkiego koła – skąd wyruszali, gdy ich błąd chwycił, tam wracali. Z błędnego koła czasem wyprowadził człowieka koń lub pies, o ile był przy błądzącym, a nie raz to błąd przez caluśką noc wodził człowieka.

Innym gatunkiem zła był chowaniec. Ucieleśniał się on w postaci koguta, a przebywał na strychu domu, za zastronicą, koło pieca. Chowańca gospodarz musiał dobrze żywić pieczoną kaszą i nie czynić mu despytu, a tenże za to pomagał gospodarzowi, że mu nigdy nie brakowało grosza. U gospodarza, w którego domu przebywał chowaniec dobrze się działo, zazwyczaj nigdy niczego nie brakowało, panował dostatek i porządek i dlatego zapewne mawiano przez zazdrość, że utrzymuje on chowańca. O znaczeniu chowańca mówi nam i miejsce, gdzie przebywał, tj. za zastronicą, gdzie przechowywano wszelkie dokumenty, kwity, a nawet pieniądze.

W zimowe wieczory wiele opowiadano o bagienkach, topielicach lub gniotku. Bagienka, były to małe, czarne istoty podobne do ludzi; zazwyczaj wyobrażano je sobie w postaci kobiety. Bagienka przebywały w miejscach, gdzie zazwyczaj były w ciągu całego roku bagna: na drogach, u podnóża góry Młyniska, na starym skotniku i przed ciasną ulicą. Bagienka nie były złe, nieniły ludziom większych szkód; sprawiały tylko różne psoty. W ciemne noce, gdy wiatr szumiał w krzakach zarastających bagnisty środek wsi, bagienka, wziąwszy się za ręce piszcząc śpiewały po swojemu i tańczyły w koło. W nocy przebiegały od krzaka do krzaka strasząc przechodzących ludzi.

Opowiadano, że niektórym prządkom, które bez światła same w swoim domu przędły, bagienko przychodziło i pomagało prząść, i dlatego tak wiele w ciągu zimy naprzędły. Niektórym gosposiom bagienka potrafiły się zakraść do komory i wyjeść z dzieży zaczynę na chleb.

Był zwyczaj, że matka nie mogła odejść swojego dziecka do sześciu tygodni po urodzeniu; o ile by odeszła, to zaraz potrafiła się zakraść bagienka i odmieniała dziecko zabierając je matce, a podkładając swoje. Matki “znały” i na to sposób. Podniesionemu dziecku nie dawały innego pokarmu jak tylko wodę ze skorupki z jaja i biły pomiętłem tyłek podłożonego dziecka. W pierwszy lub drugi wieczór takiego pielęgnowania dziecka do okna przychodziła bagienka i wrzeszczała do matki:” Ty złośnico! Ty moje dziecko głodem morzysz! Ty złośnico paskudna! Ja twoje dziecko ogromnie szanowałam, a ty moje chcesz zamorzyć” i wracała zabrane dziecko odbierając swoje.

Opowiadanie o odmienianiu dzieci miało za cel przynaglić naiwne dzieci i kobiety do troskliwego pilnowania małego dziecka. Opowiadanie o tem, że bagienka sankowały się z Młyniska w zimie w czas zamieci śnieżnej i inne ich zabawy świadczą, że opowiadania o bagienkach, to były opowieści dla dzieci.

Przez środek wsi przepływa potok; po południowej stronie potoka szeroko ciągnęły się bagna i trzęsawiska. Dawniej w stawach były i głębie wodne. W księżycowe, mgliste wieczory nad całą niziną nierzadko zwisały mgły. Z tych mgieł fantazja tworzyła mglistą postać topielicy, młodej i pięknej dziewczyny, co wabiła chłopców, a omamionego chłopca prowadziła za sobą przez bagna do głębi wirów wodnych, ażeby mu tam śmiertelne usłać łoże. Topielice nachodziły i śpiących chłopców, a nawet i kobiety; tuliły się do nich, a były zimne i śliskie, a gdy je chciano pochwycić – we mgle rozpływały się. Mężczyzna lub kobieta nigdy nie położyli się spać na wznak, bo zaraz, szelepiąc się, przyłaził gniotek, który, jak jaka masa, przygniatał najpierw nogi, następnie brzuch, piersi i dusił człowieka, a ten nie mógł poruszyć głową ani wydać z siebie głosu.

Opisałem gniotka poważnie. We wsi o gniotku nigdy nie opowiadano poważnie, lecz zawsze wesoło, bo gniotek to był paskudny sen tych, co zjedli zbyt obfitą wieczerzę.

Młodą i ładną kobietę zastali(lubili?) wszyscy. Starej i brzydkiej trudno się było ustrzec od tego by jej nie przylepiono miana czarownicy. Taka to, gdy na kogo spojrzała, to zaraz uroki na niego rzuciła, że go głowa rozbolała, komu drogę przeszła, to go niechybnie spotkało nieszczęście. Czarownica przy pomocy wypożyczonej rzeczy mogła rzucić chorobę nie tylko na ludzi, ale i na zwierzęta. W postaci wielkiej żaby dostawała się do stajni, gdzie stały krowy i zabierała od krów mleko. Nawet z garnków stojących w komorze czy grubie ( piwnicy ), zbierała śmietanę i kwasiła mleko, ze śmietany nie można było zrobić masła. Czarownica w nocy po świętym Wojciechu wybiegała na pola zżynać najwcześniejszą trawkę dla swoich krów. W noc po świętym Wojciechu na łopacie czy miotle kominem z domu wyjeżdżały czarownice na sejm, który miały na Łysej Górze, leżącej daleko wśród lasów. Czarownicę nienawidzono, ale obchodzono się z nią grzecznie, ponieważ się jej obawiano.

Z zachowania się czy spotkania zwierząt wróżono sobie przyszłość, czy szczęśliwą drogę.

-Złe, które jak dzidko wir powietrzny tańcowało w południe lub przed burzą po polu.

Chociaż i zły duch w ciemną noc wystrzelił czerwonym płomieniem lub ognistym kołem płoszył jadącym konie czy straszył kobiety, jednak najczęściej zły duch uosabiał się w postaci wielkiego czworonożnego zwierzęcia, psa lub świni i taki straszył ludzi; nie mógł on nigdy człowiekowi uczynić nic złego, a jednak na jego widok ludzi przejmował wielki strach. Święconą wodą i ofiarą można się było uwolnić od napaści złego ducha. Opowiadano też, że duchy chłopów, co za życia mieli dwa serca, w nocy przychodziły do gospodarstw swych żon i rznęły sieczkę dla inwentarza.

O strachach i złych duchach tak opowiadała mi jedna staruszka-:

“ Było to w adwencie; byłam w olejarni, choć nie dużo miałam do roboty, bo tylko 3 makuchy, że była ciżba, zeszło mi do północka. Mróz był, śnieg ziemię lekko przyprószył, na niebie świecił jasno miesiąc, nie usłuchałam namawiającego mnie staruszka, olejarza, zabrałam się do domu; byłam mocna i młoda, niczego się nie obawiałam.

Gdy przechodziłam koło krzyża, co stoi na miejscu, gdzie dawniej stały szubienice, po całym ciele przeszły mnie zimne dreszcze, ale idę dalej. Dochodziłam do mostu przy kaplicy św. Jana, patrzę, a tu ode dwora idzie naprzeciw mnie ogromne czarne psisko; ślepia mu się jarzą, z całej skóry iskry lecą, a to po grudzie łapami człap... człap... człapie. Przelękłam się, schowałam się za drzewo. A to skręciło za kaplicę św. Jana, przeszło popod most. Szybko przeleciałam przez most, znowu stanęłam za drzewem i patrzę. To wylazło spod mostu, poczłapało się do kopca, co stał pod krzyżem i tam sczezło. Brzegiem potoku zabrałam się dalej iść do domu, a tu w wodzie coś plisko (pluska) ciap... ciap... ciap..., aż , że woda na brzeg chlapie, a krople błyszczą się w świetle miesiączka. Tak mnie to odprowadziło aż do domu, a potem poszło het, rzeką aż na Białoboki.”

 

Polecmy Wystawianie Świadectw Charakterystyki Energetycznej budynków oraz lokali.Badania termowizyjne Wystawianie Świadectw Charakterystyki Energetycznej budynków oraz lokali. Badania termowizyjne

Książka..O Galicji Zdjęcia z kresów ..Kresy wschodnie Grzymałów Mapy historyczne Świdnica filmy taneczne filmy turniejowe taniec towarzyski współczesny nowoczesny klub taneczny swidnica wspolczesnyFilmy TanecznePielgrzymka